18-05-2011, 20:03
To hasło zaczerpnięte z kampanii motocyklistów kierowanej do kierowców aut, ale rowerzyści też powinni je wziąć do siebie. Ostatnio miałem czarną passę nieprzyjemnych sytuacji spowodowaną przez niefrasobliwych rowerzystów, którzy nie patrzą za siebie wykonując manewr, więc chciałbym na to zwrócić uwagę. Niestety taki bezmyślny ruch może doprowadzić do tragedii.
Jechałem rowerem w okolicach Świdnika. Jest tam taki długi zjazd, równo, ale niezbyt szeroko. Wiadomo, że na zjeździe prędkość w granicach 30 - 40 km/h i na takiej drodze nie stanowi to żadnego zagrożenia. Dogoniłem jadących przede mną dość wolno trzech rowerzystów i najzwyczajniej w świecie ich wyprzedzałem. Jako, że było pusto to dla własnego bezpieczeństwa bardzo szeroko, bo dwóch z nich jechało wbrew przepisom obok siebie, ale to im można wybaczyć, bo mały ruch. W momencie, gdy ich mijałem ten jadący najbardziej z lewej wykonał skręt w lewo celem zjechania na lewe pobocze drogi. Byłem tak blisko, że zabrakło czasu na jakiekolwiek hamowanie. Odbiłem gwałtownie w lewo uderzając z ogromnym impetem w jego lewe ramię i przód roweru, po czym poszedłem w pole dobre kilkanaście metrów i tu sam jestem z siebie dumny, że nie wykonałem jakiegoś spektakularnego lotu. Nie spadłem z roweru jakimś cudem, a jedynie z siodełka na ramę i nogi mi z pedałów się wypięły.
Zerwałem się natychmiast, żeby złapać gówniarza zanim ucieknie, ale okazało się, że leży na asfalcie. Zaczął przepraszać i powtarzał to w kółko jak jakiś nakręcony. Chyba go nieźle bolała ręka, bo dostał w nią kierownicą, która z racji mojego wzrostu jest u mnie zdecydowanie wyżej. Upierał się, że nic mu nie jest i nie chciał pogotowia, ale na moje oko to miał złamany, ale solidnie wybity palec i pokaleczoną rękę. Obejrzałem mój rower i uszkodzenia zerowe, bo zahaczyłem kierownicą, a przednią oponą trafiłem chyba w przód jego roweru, bo miał ślad gumy na widelcu. Gdyby zdążył skręcić bardziej, to pewnie byłoby pozamiatane.
Swój błąd ewidentnie zrozumiał. Jak tłumaczył chciał zjechać na bok "za potrzebą", ale gdyby jechał samochód zamiast mnie, albo ciężarówka, to by go zbierali z asfaltu. Do mnie dopiero potem dotarło, że mogłem przez czyjąś bezmyślność wpakować się pod jadący z naprzeciwka samochód, gdyby akurat wtedy się trafił, albo połamać, jeśli zjazd w pole nie byłby tak łagodny. To jedno z niewielu miejsc, gdzie nie ma rowu na tej drodze! Od razu zaznaczę, że ja wyprzedzając ich obejrzałem się za siebie czy nic nie jedzie. Na szczęście skończyło się zadziwiająco dobrze.
Dwa dni po tamtym, znów praktycznie to samo, ale na ścieżce, tylko przewrażliwiony to przeczuwałem i wyhamowałem. Człowiek przede mną zaczął zwalniać jak dojeżdżałem i tak czułem, że robi to po to, żeby zawrócić. Ręce na hamulce, lekko już zwalniam i... Gwałtownie zawraca bez patrzenia za siebie. Zahamowałem i posypała się wiązanka, bo nie miałem cierpliwości na kulturalne tłumaczenie. Patrząc na jego twarz jestem pewien, że dalej żyje w przeświadczeniu, że to ja o mało go nie stratowałem.
A na deser to samo samochodem. Dziadek wiozący (o zgrozo) kosę przytroczoną do roweru skręcił na posesję w lewo bez sygnalizowania, kiedy chciałem go wyprzedzać. To nie żadne skrzyżowanie, bo tam się nie wyprzedza, tylko zwykła droga krajowa, gdzie można jechać 90 km/h, a ja ze względu na kiepską nawierzchnię jechałem wolniej, bo zawieszenia szkoda. Przepisowo, to by już dziadka nie było.
Trzy takie sytuacje w jeden tydzień. Stanowczo zbyt wiele. A ilu w tym czasie rowerzystów przez identyczny manewr zginęło w tym samym tygodniu? Każdy niech patrzy za siebie, bo wystarczy raz się nie obejrzeć i będzie po nas. Rower to odpoczynek i relaks, ale nie zwalnia z myślenia.
Szerokiej drogi wszystkim!
Jechałem rowerem w okolicach Świdnika. Jest tam taki długi zjazd, równo, ale niezbyt szeroko. Wiadomo, że na zjeździe prędkość w granicach 30 - 40 km/h i na takiej drodze nie stanowi to żadnego zagrożenia. Dogoniłem jadących przede mną dość wolno trzech rowerzystów i najzwyczajniej w świecie ich wyprzedzałem. Jako, że było pusto to dla własnego bezpieczeństwa bardzo szeroko, bo dwóch z nich jechało wbrew przepisom obok siebie, ale to im można wybaczyć, bo mały ruch. W momencie, gdy ich mijałem ten jadący najbardziej z lewej wykonał skręt w lewo celem zjechania na lewe pobocze drogi. Byłem tak blisko, że zabrakło czasu na jakiekolwiek hamowanie. Odbiłem gwałtownie w lewo uderzając z ogromnym impetem w jego lewe ramię i przód roweru, po czym poszedłem w pole dobre kilkanaście metrów i tu sam jestem z siebie dumny, że nie wykonałem jakiegoś spektakularnego lotu. Nie spadłem z roweru jakimś cudem, a jedynie z siodełka na ramę i nogi mi z pedałów się wypięły.
Zerwałem się natychmiast, żeby złapać gówniarza zanim ucieknie, ale okazało się, że leży na asfalcie. Zaczął przepraszać i powtarzał to w kółko jak jakiś nakręcony. Chyba go nieźle bolała ręka, bo dostał w nią kierownicą, która z racji mojego wzrostu jest u mnie zdecydowanie wyżej. Upierał się, że nic mu nie jest i nie chciał pogotowia, ale na moje oko to miał złamany, ale solidnie wybity palec i pokaleczoną rękę. Obejrzałem mój rower i uszkodzenia zerowe, bo zahaczyłem kierownicą, a przednią oponą trafiłem chyba w przód jego roweru, bo miał ślad gumy na widelcu. Gdyby zdążył skręcić bardziej, to pewnie byłoby pozamiatane.
Swój błąd ewidentnie zrozumiał. Jak tłumaczył chciał zjechać na bok "za potrzebą", ale gdyby jechał samochód zamiast mnie, albo ciężarówka, to by go zbierali z asfaltu. Do mnie dopiero potem dotarło, że mogłem przez czyjąś bezmyślność wpakować się pod jadący z naprzeciwka samochód, gdyby akurat wtedy się trafił, albo połamać, jeśli zjazd w pole nie byłby tak łagodny. To jedno z niewielu miejsc, gdzie nie ma rowu na tej drodze! Od razu zaznaczę, że ja wyprzedzając ich obejrzałem się za siebie czy nic nie jedzie. Na szczęście skończyło się zadziwiająco dobrze.
Dwa dni po tamtym, znów praktycznie to samo, ale na ścieżce, tylko przewrażliwiony to przeczuwałem i wyhamowałem. Człowiek przede mną zaczął zwalniać jak dojeżdżałem i tak czułem, że robi to po to, żeby zawrócić. Ręce na hamulce, lekko już zwalniam i... Gwałtownie zawraca bez patrzenia za siebie. Zahamowałem i posypała się wiązanka, bo nie miałem cierpliwości na kulturalne tłumaczenie. Patrząc na jego twarz jestem pewien, że dalej żyje w przeświadczeniu, że to ja o mało go nie stratowałem.
A na deser to samo samochodem. Dziadek wiozący (o zgrozo) kosę przytroczoną do roweru skręcił na posesję w lewo bez sygnalizowania, kiedy chciałem go wyprzedzać. To nie żadne skrzyżowanie, bo tam się nie wyprzedza, tylko zwykła droga krajowa, gdzie można jechać 90 km/h, a ja ze względu na kiepską nawierzchnię jechałem wolniej, bo zawieszenia szkoda. Przepisowo, to by już dziadka nie było.
Trzy takie sytuacje w jeden tydzień. Stanowczo zbyt wiele. A ilu w tym czasie rowerzystów przez identyczny manewr zginęło w tym samym tygodniu? Każdy niech patrzy za siebie, bo wystarczy raz się nie obejrzeć i będzie po nas. Rower to odpoczynek i relaks, ale nie zwalnia z myślenia.
Szerokiej drogi wszystkim!