Mariusz ma rację. Działacze z organizacji pozarządowych, działający na rzecz "tematów rowerowych" to ludzie, którzy bardzo często są w tych organizacjach zwyczajnie zatrudnieni.
Nie mówię, że to, co robią, to coś złego, bo oczywiście na pewno wkładają w swoje działania ogrom czasu, pracy i wysiłku, ale najpewniej (przynajmniej w pewnej części) biorą za to pieniądze i uczynili z tego swój sposób na życie. Jeśli takie działania są ich pasją i wpisują się w ich hobby/przekonania, to tylko im pozazdrościć.
Chcę tu zauważyć, że osobiście znam "działaczy" z różnych organizacji, którzy piastują w nich stanowiska prezesów, dyrektorów itp. i biorą pieniądze z - a jakże - projektów unijnych, kasy z naszych podatków itd. Oczywiście większość z nich robi trochę ciekawych rzeczy, ale sporo z tego jest robione niejako "przy okazji" tego, że jeżdżą sobie po świecie, zwiedzają (to się nazywa "wizyty studyjne"), bawią się na różnych imprezach itd., no i oczywiście robią sobie PR, bo w pewnej części ci ludzie to karierowicze polityczni, którzy po prostu chcą mało robiąc dużo zarabiać. To przykre, ale tak jest.
Przepraszam za OT, ale zdaje się on tutaj pasować. Zaznaczę od razu, że daleki jestem od porównywania wspomnianych przeze mnie osobników z działaczami rowerowymi. Nadmieniam tylko, że praca w różnych fundacjach i stowarzyszeniach jest bardzo często całkiem dobrze wynagradzana. A wszyscy, którzy o tym zapominają, powinni wiedzieć, że CZŁONKOWIE RL NIE BIORĄ ZA SWOJE DZIAŁANIA PIENIĘDZY. Więc, żeby te pieniądze zdobyć, muszą pracować. I dlatego mało kto z nas może sobie pozwolić na to, by się wybrać na taki kongres, czy inne spotkania organizowane w godzinach pracy większości ludzi.
pzdr.