Dla tych, którzy z różnych powodów nie mogli przybyć na uroczystość.
Spotkaliśmy się kilkanaście minut przed rozpoczęciem nabożeństwa i po rozdaniu naszych kokardek przepasanych kirem weszliśmy do Bazyliki. Pierwsze co rzuciło się w oczy to jak dużo jest ludzi w środku. W zasadzie nie było wolnego stojącego miejsca i bardzo dużo ludzi musiało stać. Na środku, urna z prochami Lecha ( później Brat Lecha w przemówieniu wyjaśnił, że taka była wola naszego kolegi) Nabożeństwo spokojne, dostojne z chwilami zadumy, piękne. Kazanie bez zbędnych słów nie za długie ale też bardzo przemawiające do człowieka. Po nabożeństwie na ambonkę wyszedł brat Lecha - Krzysiek aby przekazać kilka słów. Powiedział kilka słów o tym jak Lech żył... aktywnie. Wspomniał o naszym Stowarzyszeniu. Przekazał jakie były życzenia Lecha odnośnie ceremonii... widać było że rodzinę przygotowywał na swoje odejście mimo tego, że walczył. Krzysiek mówił od Lecha, od rodziny, do rodziny, do przyjaciół i znajomych. Zaznaczył osoby które pomagały Lechowi w jego chorobie i jak to dla niego było ważne. Potem w dalszej ceremonii wyprowadziliśmy urnę przed kościół i wtedy można było zobaczyć jak wiele osób tworzyło kondukt żałobny. W międzyczasie Elizka rozdała róże. Na cmentarz nie jest daleko ale ilość osób spowodowała, że przejście przez bramę cmentarza trwało i trwało wydawało się, że nie będzie miało końca. Kiedy dochodziliśmy już do osób które zgromadziły się w pobliżu grobu, staliśmy dobre 100m od początku. Ludzie trochę nas rozdzielili ale większość z nas była gdzieś na końcu. Ksiądz, jakąś chwilę już kontynuował uroczystości a my częścią ekipy próbowaliśmy przemieszczać się jak najbliżej grobu. Stanęliśmy kilkanaście metrów o czoła. Ksiądz odmówił modlitwy i rozpoczęło się składanie urny do grobu w trakcie którego ludzie zaśpiewali pieśń. Chwilę potem nastała cisza. Urna nadal była umieszczana w grobie i w tej ciszy... tak niesamowitej rozległy się nasze dzwonki.... były bardzo subtelne, nikt się nie oburzył, nikt nie zdziwił, czuć było zrozumienie. Za kilka chwil Grób był już zamknięty i ludzie zaczęli składać kwiaty. I znowu wydawało się, że nie będzie końca... takie ilości ludzi widywałem na pogrzebach osób publicznych... ale tutaj...? To świadczy, że Lech jest w sercach wielu osób. Nasz wieniec umieściła już przy grobie firma pogrzebowa a my podchodząc pojedynczo lub małymi grupkami wtykaliśmy nasze róże pomiędzy inne wiązanki kwiatów. Zapaliliśmy także dwa duże znicze. Jeszcze chwilę staliśmy przy grobie Leszka, robiło się już prawie pusto kiedy mogliśmy podejść do rodziny aby złożyć kondolencje. Podszedłem najpierw do brata Lecha i od całej Społeczności Rowerowego Lublina złożyłem mu kondolencje, potem stała mama i żona. Mama bardzo dziękowała nam za akcję którą zorganizowaliśmy tak szybko, w płaczu mówiła, że ta krew była mu tak bardzo potrzebna. Z Ewą - żoną Leszka - także zamieniłem kilka słów. Wszyscy bardzo nam dziękowali za to co dla niego zrobiliśmy w ostatnich dniach. Kiedy wyszliśmy z cmentarza, zebraliśmy się pod kościołem całą grupą (ponad 20 osób) i umówiliśmy na spotkanie wspominkowe. Bardzo dziękuję wszystkim za przybycie i uczestniczenie w uroczystościach. Lech miał 44 lata.