Relacja z dystansu Mega 59 km - hardcore...
Wstaję 7.00. Rzut oka za okno - bywało gorzej. Wyruszam z garażu wg planu - 7.50. Nie pada. Wjeżdżam na rowerową, zaczęło padać, myśli mam różne: pojechać czy nie. Ale kiedy widzę biuro zawodów - już wiem powalczę ! Czuje się dobrze, choć do szczytowej formy daleko. Ustawiam się w pierwszej linii sektora III. Cel to dogonić sektor drugi. Kiedy ruszamy, zaczyna mocno padać wtedy jeszcze przejmujemy się deszczem. :ppp Utrzymuję się w czubie III sektora. Po jakimś czasie nasza grupka - ok. 10 osób odrywa się od pozostałych zawodników z III czyli jest dobrze, powinniśmy dojść II sektor. Powoli trasa zamienia się w błotne bagno, jedzie się bardzo ciężko, okulary dawno zdjełem, a i bez nich jedzie się źle, raz widzę na jedno oko, raz na drugie. Cały czas moja grupka trzyma się razem, nieźle ciągniemy - puls na poziomie - ok. 168. I przychodzi 27 km na którym widzę, że zaczyna mi się ciężko jechać... naciskam mocniej na pedały i na prostej drodze, koło zaczyna mi się kręcić w miejscu ! Zatrzymuję się, bo nie daję rady pedałować i widzę, że błoto na V brake całkowicie mi zablokowało przednie koło, czyszczę, jadę dalej ale po kilku metrach znowu to samo, idę więc z buta kilkaset metrów, niosąc w powietrzu przednie koło. sic ! W tym czasie wyprzedza mnie ze dwudziestu zawodników.
(( Tracę motywację, moja silna grupa dawno odjechała. Jadę wolniej, zresztą dopiero teraz zauważyłem, że moje opony (nota bene przeznaczone na suche warunki !!!) strasznie noszą. Po 35 km tracę hamulce, naciskam klamki do końca i zero hamowania, jadę wiec zachowawczo, co i tak nie uratowało mnie przed dwukrotnym wjechaniem w krzaki. Wyprzedzają mnie inni zawodnicy, a ja zazdroszczę im hamulców.
Po 42 km odzyskuję motywację... zaczynam wyprzedzać
, trasa cały czas totalnie bagnista, jest bardzo ślisko, jedzie mi się dobrze, pomimo, iż trzeba bardzo mocno naciskać na pedały. Doganiam i wyprzedzam zawodników z dystansu krótszego Fit (ok. 30km ), proponuję koło dla dziewczyn. :p Uśmiechają się, ale nie korzystają. Widzę info, iż do mety just only 10 km, myślę może chciaż końcówka będzie mniej ciężka - bez błota. Rzeczywistość boleśnie weryfikuje moje myśli. Końcówka była na wymęczenie przeciwnika. :p Tutaj moje Pythony jechały zygzakami od lewej do prawej i co kilkaset metrów przymusowy postój. W końcu widzę ścieżkę rowerową, finiszuję, doganiam przy prędkości ok. 50 km/h zawodnika, trochę siedzę mu na kole, wyprzedzam go, proponuję koło, widzę, że korzysta, zaczynam ostro finiszować, na 100 m przed metą odwracam się i widzę, że kolega nie utrzymał się na kole, zwalniam, co by mieć choć jedną fotę na mecie. Przekraczam metę...dostaję brawa... uff, przejechane 58km w 3 godziny i miejsce aż 27, a powinno być około 15 - 17 pozycji.
Bardzo się cieszę, że udało mi się ukończyć maraton, bo powoli robiło mi się ostre koło z roweru, napęd prawie przestał reagować na cokolwiek.. Pozostaje też niedosyt, gdyż pięćdziesiąte miejsce w Open było, jak najbardziej realne... Nie zawsze jest tak, jak chcemy. Dodam, że już po 17 km miałem dość tego błota... Średni puls wyszedł niski, jak na maraton tylko 155, ale to przez te moje demotywatory. Byłem przed chwilą w garażu i pomimo, iż umyłem rower karcherem "wszystko stoi". Trudno nic nie będę dzisiaj robił.
Edit:
Generalnie był to maraton prawdy, nikt nikomu się na kole nie woził, każdy był zdany na siebie, a walczył tylko ze sobą, bo sprzęt nikomu nie chodził, jak powinien (mi się przód zablokował więc z blata wszystko brałem, brak hamulców).
Jak przerzutka tylna nie działa to szukamy w miarę luźnego błotka i wjeżdżamy w nie lub polewamy przerzutkę wodą z bidonu.
Dzisaj czyli dzień po maratonie widzę, że i support zardzewiał - :p - generalny remoncik się szykuje.
Martatonu nie ukończyło aż 80 osób.
Prażony żyjesz ?
Pozdr.
R.......