02-05-2012, 10:53
Majówka trwa w najlepsze a nasza ekipa w składzie Arek, szymek_sq i ja naku... znaczy się zaliczyła już Beskid Śląski.
Wyjazd był przeznaczony tylko dla największych twardzieli, którym nie robi się mokro na widok pionowych zjazdów nafaszerowanych telewizorami, a podjazdy kamienistym szlakiem z przewyższeniem 700 metrów robią na śniadanie.
To było poszukiwanie najdzikszych i najmocniejszych doznań, połączone z ekstremalnie wysoką dawką adrenaliny. Dziesiątki dętek zakończyły swego żywota, roztrzaskany amortyzator, urwane szprychy, popękana zębatka i zniszczony rockring... Do tego należy dodać ogromne rany, siniaki wielkości dłoni, pozdzieraną i spalona od słońca skórę. Chyba w ogóle nic nie pamiętam z tego wyjazdu. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że wpadliśmy w jakiś rodzaj transu. Świat przestał istnieć, liczyła się tylko ostra jazda, bez żadnych zahamowań. Przed oczami mam tylko niewyobrażany strach gdy traciło się kontrolę nad sobą i rowerem podczas zjazdu na którym zamiast hamować dokręcało się korbą oraz ten ostry ból w udach gdy zaczynała się druga godzina podjazdu bez żadnego przystanku.
Na szczęście ktoś robił zdjęcia podczas wyjazdu, a jakimś cudem znalazłem w telefonie tracki. Niech one mówią same za siebie...
Tracki:
Dzień Pierwszy- Klimczok
Dzień Drugi- Przełęcz Salmopolska
Dzień Trzeci- Wielka Czantoria
Dzień Czwarty- Skrzyczne
Wyjazd był przeznaczony tylko dla największych twardzieli, którym nie robi się mokro na widok pionowych zjazdów nafaszerowanych telewizorami, a podjazdy kamienistym szlakiem z przewyższeniem 700 metrów robią na śniadanie.
To było poszukiwanie najdzikszych i najmocniejszych doznań, połączone z ekstremalnie wysoką dawką adrenaliny. Dziesiątki dętek zakończyły swego żywota, roztrzaskany amortyzator, urwane szprychy, popękana zębatka i zniszczony rockring... Do tego należy dodać ogromne rany, siniaki wielkości dłoni, pozdzieraną i spalona od słońca skórę. Chyba w ogóle nic nie pamiętam z tego wyjazdu. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że wpadliśmy w jakiś rodzaj transu. Świat przestał istnieć, liczyła się tylko ostra jazda, bez żadnych zahamowań. Przed oczami mam tylko niewyobrażany strach gdy traciło się kontrolę nad sobą i rowerem podczas zjazdu na którym zamiast hamować dokręcało się korbą oraz ten ostry ból w udach gdy zaczynała się druga godzina podjazdu bez żadnego przystanku.
Na szczęście ktoś robił zdjęcia podczas wyjazdu, a jakimś cudem znalazłem w telefonie tracki. Niech one mówią same za siebie...
Tracki:
Dzień Pierwszy- Klimczok
Dzień Drugi- Przełęcz Salmopolska
Dzień Trzeci- Wielka Czantoria
Dzień Czwarty- Skrzyczne
Wszystkich nas w końcu wytępi forumowe gestapo...