Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pagórkowata wyprawa 8.06 -sobota - 6:59 TAMA przy Zalewie
#21
No jak tam Panowie sytuacja? Siły na powrót do domu są? Jak by co to kciuki trzymam Wink
Pozdrawiam
Odpowiedz
#22
Panowie,

Dajcie znak życia ;-)
Odpowiedz
#23
Jestem, jestem-
ale nie chcę jak el kaptain ryzykować i robić :"klik" lub "pstryk".
A tak na serio:
Wyprawa wyszła z ...sta.
Jak kolo naprawi mi komp, będą zdjęcia i lekka relacja.
Wyprawa super ,dzięki super wesołej ekipie.Dzięki PANOWIE.
(prawie wszystko wg. planu- bez Kalwarii Pacławskiej).
Pogoda -lepsza nie istnieje.
Awarie:linka przerzutki u Jacka i lekka korekta(wymiana mocowania "sznikersówki").
Dzięki Artur (aqu) za sponsoring spray-ów, nie zatarliśmy napędów.
Odpowiedz
#24
trza się ustawić na jakieś dłuższe trzepanie byście zdążyli 9 dni streścić Wink

i może w końcu dowiedzieć się jakie to były łożyska?
Odpowiedz
#25
radzik napisał(a):trza się ustawić na jakieś dłuższe trzepanie byście zdążyli 9 dni streścić Wink

Trzeba i to koniecznie, nad kondycją pracuję więc jest szansa że nadążę Wink

radzik napisał(a):i może w końcu dowiedzieć się jakie to były łożyska?

też mnie to nurtuje Wink Wie ktoś jak nazywają się te łożyska? Big GrinDD
Pozdrawiam
Odpowiedz
#26
Ustalając czas "garbatej"wyprawy, zaryzykowałem w pogodę. Na miejscu ustawki niespodziewanie pojawił się Jacek!, Kris i na koniec człowiek z "reguły-małomówny"- Paweł. Wszyscy się znaliśmy. Padł strzał-(trąbienie wsiadanego) i wesoło ruszyliśmy.
Nasz szlak prowadził przez urokliwe okolice Lubelszczyzny:Bychawa-Stara Wieś-Wysokie-Turobin-Radecznica-Tereszpol-Józefów-Wola Obszańska. W Górecku Kościelnym, gdzie była "restauracja-ubikacja", Kris zmieniał hol do swojej naczepy i lekko speszony obawiał się dalszej jazdy.
Biorąc udział w zabawie "zalicz gminę", pokierowałem trasę przez Stary Dzików. Tam w "nieczynnej" cerkwi była kręcona scena z filmu Katyń.(piętrowe łózka stoją tam cały czas i nie dają zapomnieć o "czerwonych mordercach"). Za Lubaczowem "cumujemy na nocleg. Jest ognisko, pogoda i zadaszenie.
2 dzień poranna toaleta, śniadanko, trąbienie wsiadanego i odjazd. Znajdujemy skrót drogi Korczowa- Medyka- przez Kalników. Przemyśl również omijamy i robimy pauzę na : restaurację i ubikację (- taki przewodni numer wymyślił człowiek z reguły małomówny).
Pogoda nas wprost rozpieszcza. Jacek -spalony od słońca, a Paweł tez biadoli ,że nie założył rękawiczek i ma czerwone dłonie, a klata- biała, co zauważa onieśmielona kelnerka.
Do Przemyśla, można śmiało powiedzieć nie mieliśmy podjazdów, które nagle się zaczęły. 24 kg.- obciążenia robiło swoje. Zaczęło się pompowanie pod górki. Dla bezpieczeństwa jechaliśmy w sporych odstępach. W Huwnikach decyduję odłożyć podjazd na Kalwarię Pacławską. Bar na regenerację odnajdujemy w Wojtkowej. Stromy podjazd do Ropienki- bez zejścia z roweru- ale widzę ,że koronka 32 jest za słaba na góry. Przydałyby się jeszcze 4 zęby.
Zmieniamy trochę trasę i przez Uherce jedziemy na Myczkowce. Rozbijamy się na "dziko". Jest rzeka- jest porządne mycie.
Trzeciego dnia wyprawy, gdy tylko zwineliśmy obozowisko i wsiedliśmy na rowery , zaczęło grzmieć i padać. Przeczekaliśmy pioruny i podczas deszczu pojechaliśmy na Solinę. Oj ciężko się jechało. Chwila odsapnięcia na tamie- wspomnienia i "ogień na tłoki".
W Baligrodzie Paweł rzucił się na T-34, jakby był to jego zaginiony czołg.(proste-"aganiok").
Przed miejscowością Serednie Wlk. dróżka była nie pewna (na jednym atlasie była pokazana-na innych jej nie było). Był to spory podjazd na ubitej od śmieciarek polnej drodze. W sumie fajna odskocznia od asfaltów i jadąc 5km/h sakwy nie mogły się tłuc. Później zajefajny zjazd serpentynami do Szczawne (droga remontowana z wahadłem). Widoki wprost przednie. Pojedyncze cerkwie pięknie się komponują z krajobrazem bieszczadzkim.Do Rymanowa łapiemy wiatr w żagle i nadganiamy sporo czasu. Paweł miał nas opuścić na tym etapie , ale nabrał ochoty na jeszcze 1 dzień.
Do Iwonicza sprawnie nam poszło, za Lubatowo w kierunku Dukli -pompa (spory podjazd). Zjazdy i widoki rekompensowały nam wysiłek. Na nocleg wybieramy krzaczory przed Nowym Żmigrodem.
Po nocnym nawodnieniu wyruszamy o 7 atakować Beskid Niski. Paweł pojechał na Jasło, a my "czej", powolutku, nie po cichutku ( z przytupem-od ucha) wspinaliśmy się i zjeżdżali, zdobywając Huculszczyznę, Łemkowszczyznę.
Przed Krynicą, bodajże w Banicy nie opodal Izby (za kościołem) był najbardziej stromy podjazd z całej wyprawy. Stając na pedałach, zaciskając "implanty", ledwo , ledwo uporaliśmy się z KP-e i wyjechaliśmy na szczyt. Jacuś odpuścił walkę ze stromizną.
Zastanawialiśmy się co dalej robić. Musieliśmy znaleźć kwaterę i porządnie odpocząć. Tym bardziej ,że zaczęło padać. Krynica -Piwniczna deszczowy odcinek i pierwsze nasze agro. Popraliśmy odzież , a Paweł pisał sms-a z jaką łatwością dojechał PKS-em do Lublina.
W środę miał być lajcik (50 km.), przed objazdem Tatr, (nadłożyliśmy jeszcze 30 km).
Do wycieczki dodana była Szczawnica, przy "nawrotce" na Krościenko zaczepił mnie sam Michał-Diablo, który spędzał miodowy miesiąc z żoną Moniką. Diablo wylajtowany z 10 kg.(przeniósł się do Wawy).
Po sympatycznym spotkaniu zwiedziliśmy Czorsztyn-ruiny.
O namiar na nocleg prosiłem samego el kaptaina, ale Marioxik- chyba zakochany do bólu pomylił Sromowce Wyżne z Niżnymi.
Czwartek 13-go przywitał nas mgłą. Od razu ruszyliśmy na Słowację, bez zwiedzania Niedzicy i trójwymiarowego malowidła.
Górol pedzioł nom, co za godzine mgły już nie bydzie- i tak się stało.
Podjeżdżając ciągle w górę widać było watahy Romów z siekierami , a wioska Vyborna- całe ich skupisko. (Radzik- po co mi dałeś film o nich, przechodziły mnie ciarki, a psów nie było widać). Droga fajna, nie ruchliwa. Na podjazdach naprawdę szło się zmęczyć. Pogoda wspaniała i" pikne widocki, że hej". Sporo rowerzystów i kolarzy. My z przyczepką i sakwami byliśmy ewenementem i budziliśmy politowanie. A ja co wam powiem, to wam powiem- było piknie nawet z bagażem 25 kg.
W Liptowskim Mikulasie dowiadujemy się do czego służą megafony przy ulicach- reklama i muzyczka zachęcająca do odjazdu.
za Vyzne Matasovce, serpentyny i podjazd wydaję się nie skończyć. Też daliśmy radę - tyle ,że z wodą było krucho- przy samotnym zabudowaniu gospodyni mnie podratowała, a Kris ratował się wodą z "potocku".
W Chochołowie jesteśmy dumni z siebie, a zachwyt nad pejzażem jest nie do opisania.
Kwaterujemy się w Dzianiszu- opowiodom ,że mom śwagra z tund i krzesno łopuszca nom cyne na 25. (lubię to gwarę i tych prostych, wspaniałych ludzi).
Po kolacji i nawodnieniu padam z nóg.
Siódmego dnia wyprawy w piątek jedziemy podziękować królowej Podhala za pogodę i siły.
Niestety kościół jest pełen (msza), a my krępujemy się w naszych kolarskich strojach przeciskać się do "Matki". Przed Rabką mega zjazd (20%-na znaku), nogi się trzęsą , ale sprowadzać nie wypada.
W Zębie-Stochach, Kamila nie spotkaliśmy i w Kasinie Wielkiej Justynki, też nie ujrzeliśmy. Tereny złotej biegaczki wymarzone dla kolarzy, spragnionych zjazdów i podjazdów (-był przed nami jakiś spory wyścig).
Okolice Bochni, Brzeska, pełne śladów pompy z nieba. Z trudem znajdujemy obozowisko na ściernisku, koło torów kolei żelaznej.
Ósmego dnia Kris ma chęć odbić na Lublin i pojechać na "strzała"do domu. Ja z Jackiem stwierdzamy ,ze nie dalibyśmy rady i trzymamy się planu.
Z Krzyśkiem żegnamy się w Koszycach i nawiązujemy połączenia telefoniczne co 3 godziny- by wspierać się wzajemnie.
W świętokrzyskim jedziemy bocznymi drogami, czasem trafia się polny odcinek (do przejechania).
W Wiślicy czuć historię Polski. Przejeżdżamy okolice Doliny Nidy. W Pińczowie obiadek i do Górna w miarę płasko. Długie podjazdy na Św. Katarzynę, przepiękne widoczki świętokrzyskie i jesteśmy w Wąchocku. (Dlaczego Mariox nie ma znajomej-laski z Wąchocka?- bo :mrgreen: )
Ostatnia "zielona" noc wypada( 50 metrów za skórą z dzika) wśród choinek i chmary komarów.
Spać tam- strachu nie ma, bo chrapanie Jacka odstraszy i dzikiego zwierza.
Ostatni dzień wycieczki planujemy wcześnie ruszyć, dzwoni Kris ,że w Lublinie potężna burza (skubany dał radę dotrzeć "na strzała", chyba ze 260 km.) Umyliśmy się w 0,5 l. wody i płasko drogą pojechaliśmy na Solec. Ruch prawie zerowy- pogoda słoneczna, wody idzie sporo mimo wieczornego nawodnienia.
Na promie rodak z Calgary, wesoło biega i wszystko go cieszy, robi foty. W Bełżycach przypadkowo zgraliśmy się Pawłem, który mimo swej małomówności-"z reguły"- jest człowiekiem wesołym i towarzyskim, i tak we trzech dojechaliśmy do domu.
UFFF.

Statystyka :
1-sobota 194/8:30/22,8 nocleg na "dziko" za Lubaczowem
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=pslugaiiopqcwczt
2-niedziela 142/7:15/19,6 namioty Myczkowce k. Soliny
3-poniedziałek 125/7/18 namioty przed Nw. Żmigrodem
4-wtorek 139/7:25/18,8 agro Piwniczna (25,-)
5-środa 81/4:10/19,5 agro Sromowce W. (30,-)
6-czwartek 185/9:50/19 agro Dzianisz (25,-)
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=hcligodgmtpvtpke
7-piątek 140/7:55/17,8 namioty za Rzezawą
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=gppevphgxfhnaupb
8-sobota 194/9:50/20 namioty Tychów Str.
9-niedziela 135/5:45/23,7 sweet home-15:40
Razem 1335km.
Odpowiedz
#27
Szacun!
Odpowiedz
#28
Czytając ten plastyczny opis wyprawy sporządzony przez Andrzeja oczami wyobrażni widziałem te podjazdy,i resztki włosów jeżyły mi się na głowie Confusedhock: .Szacunek Panowie.
Pozdrawiam,
Jurek
Odpowiedz
#29
Trochę zdjęćSadzaryzykuję-"KLIK")
https://plus.google.com/photos/10892344 ... 2588135713
Odpowiedz
#30
super fotki! sama zazdrość, a pogoda w Tatrach ehh..
jak byliście na Słowacji to mi i Mariobikerowi serduszko mocniej biło ze strachu o was, ale daliście rade!
tak trzymać, pojawiać się na ustawkach, opowiadać i zarażać pasją!
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości