Już po powrocie. doszedłem do siebie, zdjęcia się wgrywają. Po prawej stronie zdjęć znajdują się komentarze.
15.08.2013 Święto Wojska Polskiego
Ze Skarżyska-Kamiennej udałem się prosto do Wąchocka. Droga na Wykus jest nieprzejezdna. Spotkałem się z zakazem wjazdu. Objazd prowadzi przez Bronkowice. Z drugiej strony Wykusu dowiedziałem się że z powodu huraganu droga jest niedostępna ale i tak już zdenerwowany sforsowałem szlaban i udałem się drogą partyzancką. Droga dość trudna, nie popędzimy. Na początku przypomina mocno utwardzony szuter na którym ktoś wysypał średniej wielkości luźne kamyczki. 15km/h to max. bo przednie koło przeskakuje na boki. Potem kocie łby. Amortyzator otwarty, ustawienie super miękkie 8-10km/h. Amorek sprawdzał się, nie wiem jakby było bez ale pewnie nadgarstki miałbym załatwione. Do obozu Langiewicza dostać się było nie sposób ale odwiedziłem partyzantów z grupy warszawskiej i pomnik w Ratajach. Dalej miałem wyjście - albo pędzić do jaskini Ponurego albo do Bodzentynia. Wybrałem pierwszą opcję. Po drodze obok kapliczki spotkałem się z początkiem partyzanckiego szlaku. Problem w tym że żadnego szlaku nie było (drugiego dnia okazało się że szlak zaczyna się 50m dalej od szosy). Pojechałem do Michniowa. Muzeum niedostępne z powodu remontu. Żadnego oznaczenia w którą stronę do kamienia. Zacząłem pytać ludzi o drogę. Podawali różne wersje. Miałem wrażenie że celowo wprowadzają mnie w błąd. Około 1,5km przed Michniowem jest nowo wybudowana droga szutrowa, oczywiście ze szlabanem i zakazem wjazdu, na szczęście tylko dla samochodów. Skręciłem w nią. Dalej była przecinka co 50 lub 100m. W gps-ie miałem zapisaną lokalizację jaskini toteż skręciłem w pierwszą lepszą drogę w prawo i zaczęła się polno-piaskowa mekka. Z tamtego miejsca wg. danych gps miałem do jaskini jakieś 1100m ale z braku wody zawróciłem. Ponieważ czasu miałem jeszcze ze 2 godzinki pojechałem do Bodzentynia. Zatrzymałem się obok barokowego kościoła (punkt wyprawy) i zwiedziłem ruiny zamku. Następnie udałem się do Św. Katarzyny. Jeszcze przejażdżka po Parku Narodowym i na nocleg. Nocowałem w schronisku młodzieżowym ,,tanie noclegi". Wrażenia pozytywne. Jest gdzie rozbić namiot z dostępem sanitarnym (koszt 10zł), nocleg z łazienką piętro wyżej kosztował mnie 20zł/noc. Można też przechować bezpiecznie rower albo zaparkować samochodem. Udałem się na spoczynek.
16.08.2013 ,,spragniony rowerzysta to martwy rowerzysta"
Gdy wstałem na zewnątrz było ok 10 stopni. Umyłem napęd w rowerze, założyłem sakwy i udałem się do Bodzentynia po świeże pieczywo. Mają tam dobre i tanie. Kilometr przed Bodzentyniem zatrzymałem w lesie się przebrać (było normą że temperatura w pół godziny skakała o 7 stopni ;-) ). Potem rzut oka na mapę i planowanie podróży na dziś. Zamierzałem dotrzeć do kamienia a potem podróż będzie dostosowywana do czasu który pozostał. Tym razem bogaty w wiedzę którą przeczytałem w internecie o kamieniu (darmowe wifi w schronisku) udałem się od razu do kapliczki Św. Barbary. Za kapliczką drogi nie było - tylko ściernisko, ale 50 metrów dalej była polna dróżka. Skręciłem w nią. 300m podjazdu i po lewej miałem ścieżkę w lesie. Szlak nieoznaczony ale udałem się nim. Odpaliłem gps-a. Do jaskini ok kilometra. Wyglądało to tak: jedna wielka kupa liści i gałęzi, drzewa i ten szlak. Podążałem w nim w nadziei że wyprowadzi mnie do celu. Nie dałem rady jechać. Ryzyko przebicia opony czy wygięcia szprychy było bardzo duże. Od czasu do czasu zatrzymywałem się żeby wyciągnąć gałązki spomiędzy szprych czy zębatek wózka przerzutki tylnej (najczęstsze miejsca). Ok. 300m od jaskini (punkt w gpsie) droga wielokrotnie się rozwidlała. Niebieski szlak skręcał w prawo (na mapie było oznaczenie w lewo), szlak krzyżował się z innym nieokreślonym (zatartym). Doszedłem do wniosku że skoro kamień Michniowski to najwyżej położony punkt to tam właśnie się udam. Jeżeli się zgubię (już się tak czułem) będę cały czas kierował się w dół i po ok. kilometrze powinienem dotrzeć do drogi. Szlak którym cały czas szedłem prowadził w górę...aż doszedłem do wzniesienia i schodził w dół. Orientacyjnie na punkt w gps zszedłem nim w dół a potem skręciłem w lewo. Zatrzymałem się. Wg. bardzo dokładnych współrzędnych (10 miejsc po przecinku :-P ) kamień znajdował się 60m po mojej lewej stronie. Rozejrzałem się. Zobaczyłem czerwoną tabliczkę ale żadnej drogi do niej. Nie było wyjścia. Rower został na ścieżce, dalej poszedłem pieszo. Potem zdjęcie tabliczki i rozglądanie się dookoła. Widziałem tylko ogrodzoną tabliczkę ,,Kamień Michniowski" , drzewa i stertę liści dookoła. Dzisiaj przejrzałem zdjęcia z których wskazywało by że kamień znajduje się ok 70m od tej tabliczki. Niestety nic tam nie widziałem. Możliwe że jaskinia była przykryta tak że jej nie zobaczyłem. Wróciłem do osiołka i zacząłem zjeżdżać w dół. Im dalej tym liście zastępowała trawa. U wylotu na drogę (tą nową) sięgała już za kolana. Koleiny takie że można wpaść. Przed drogą rów melioracyjny na głębokość 2m, na szczęście odbiłem 60m w bok i było wejście na polanę.
Wyjechałem z drogi w stronę Michniowa. Minąłem zamknięte muzeum. Kolejnym punktem podróży tego dnia był Dąb Bartek w Zagańsku. W cieniu dębu spożyłem posiłek i udałem się w dalszą drogę. W Samsonowie zwiedziłem ruiny huty, akurat trafiłem na sesję fotograficzną młodej pary. Parę razy niechcący wszedłem w kadr.
Kolejnym punktem podróży był pałacyk Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku. Nie zmieściłem się w czasie dlatego zrobiłem tylko zdjęcia i udałem się do Św. Katarzyny. Jechałem przez wiecznie rozkopane Kielce. Dotarłem do schroniska 15 minut po czasie więc nie objeżdżałem już pięknego Parku Narodowego. Zamknąłem ten dzień na 7 litrach wody.
17.08.2013 Planowanie powrotu
Początkowy plan zakładał odwiedzenie miejsca urodzin Witolda Gombrowicza a potem podróż do Ostrowca na pociąg. Potem przyszło mi do głowy żeby jechać aż do Puław zwiedzając wszystko po kolei a stamtąd rowerem lub pociągiem. Wyszło zupełnie inaczej.
Wstałem rano. Zimno jak zwykle. Długie spodnie, kurtka i do Bodzentynia. Standard. Kilometr przed, do lasu, krótkie spodenki, kolarka - tym razem cieplej, ok. 20 stopni. Tam kupiłem pieczywo (obwarzanki, chałki, drożdżówki) które wystarczyło mi na całą drogę i jeszcze trochę przywiozłem do domu. Wydałem całe 4zł. W Lublinie za taki zestaw dałbym co najmniej 7 ale co poradzić. Tym razem woda to za mało. Zainwestowałem w napoje gazowane. 2 butelki 1,5l na początek. Pierwszy punkt podróży miejsce urodzenia Witolda Gombrowicza. Jadąc do Małoszyc minąłem zabytkowy kościół. Nie bez powodu o tym wspominam ale o tym za chwilę. Dotarłem do pomnika. Wracając z powrotem zacumowałem pod drzewem obok tego kościoła. Jedząc posiłek podszedł do mnie organista. Zaprosił do środka. Był to kościół w którym Gombrowicz brał chrzest. Z opowieści mieszkańców wynikało że Gombrowicz za młodu był urwisem. To by wyjaśniało jego fotografię na mapie w Bodzentynie (jest na zdjęciach). Obejrzałem kościół, zrobiłem zdjęcia, porozmawiałem z miłym człowiekiem. Pół godziny zleciało nie wiadomo kiedy.
Kolejnym punktem podróży był Rezerwat Przyrody Krzemionki. Z braku rezerwy czasowej jechałem do niego drogą krajową. Wiatr w bok więc dochodziłem do 38km/h na prostej. Po drodze uzupełniłem wodę o butelkę 2l. Nie miałem czasu na zwiedzanie muzeum w dodatku wystawa była w pełnym słońcu (trochę ciepło było) więc udałem się do JuraParku w Bałtowie. W Bałtowie oprócz Juraparku jest także spływ tratwami (woda mętna jak na zalewie), rollercoaster (czy jak to się pisze), stok narciarski i parę innych atrakcji. W JuraParku ludzi i dzieci od groma (sobota), szpilki nie wciśnie. Z rowerem mnie nie wpuszczą do zwiedzania. Nie wiedzieć czemu największą sensację nie wzbudzały dinozaury ale samotny rowerzysta z sakwami w kasku. Pospiesznie się stamtąd ulotniłem. Po drodze zacumowałem do sklepu w wiadomym celu. Nadeszła pora na wytyczanie dalszego szlaku. Miałem do wyboru albo jechać odwiedzić żółwie błotne w Borowcu, podać im łapę etc, potem do Puław i ponieważ byłem już trochę zmęczony (95km w słońcu i po drodze która nie zawsze była asfaltowa) powrót pociągiem. Istniało jeszcze drugie rozwiązanie - przeprawa barką w Solcu nad Wisłą (pierwszy mój raz) i dalej do Lublina. Pierwszy wariant do 40km drugi ponad 70. Barka mnie skusiła, wybrałem drugą opcję. To był błąd o czym miałem się dowiedzieć dopiero po ok. 10km po drugiej stronie Wisły. Nie wdając się w szczegóły wczorajsza podróż była kombinacją wycieczki krajoznawczej z nocnym śmiganiem. Po wyczerpującej podróży o 21 dotarłem do domu.
Kilka uwag odnośnie Woj. Świętokrzyskiego. Ani jednego komara w lesie. Piękne widoki to norma, strome podjazdy niestety też
. Raj dla kolarzy, trochę gorąco co w połączeniu z podjazdami zmusza nas do wożenia ze sobą przynajmniej 3 litrów płynów i uzupełniania ich na bieżąco. Zdarza się że sklepy są co 200m albo co 15km. W drodze do Lublina droga wyraźnie się ,,prostuje" co owocowało większymi prędkościami. Pierwszego dnia miałem średnią 18 a drugiego 17 z kawałkiem. Trzeciego dnia w drodze do Lublina podniosłem średnią z nieco ponad 16 do ponad 19. Zauważalna różnica. Drogi całkiem niezłe, choć cały czas jechałem na odblokowanym amortyzatorze. Nawet na drodze wojewódzkiej się przydawał. Partyzanckim szlakiem był niezastąpiony. Pod koniec dnia lub na początku następnego obowiązkowe czyszczenie i przegląd amortyzatora oraz mycie i smarowanie napędu.
1 dzień 120km
2 dzień 115km -7l wody
3 dzień 183km -12l wody
Z chęcią tam wrócę, najlepiej jeszcze w tym roku, najlepiej sierpień/wrzesień. Można by rozłożyć to na 1 dzień odwiedzając Wykus, Dąb Bartek, Hutę, Bodzentyn, Sienkiewicza. Albo na 2 dni dokładając do tego Gombrowicza, kościół, Jurapark i Krzemionki. Powrót z Ostrowca Świętokrzyskiego pociągiem.
zdjęcia i filmy