Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[31-05] Skandia Nałęczów
#51
Więc ja opowiem swoją przygodę na Skandii zaczynając od przekręcenia się mojego chipa w stronę szprych i moim postoju aby go przelozyć...następnie ruszyliśmy ulicami Nałęczowa gdzie troszkę starałem się dojść... lecz postój był dość dłuugi i dość dużo straciłem. Na pierwszym podjeździe mijałem też parę osób które traciły łańcuch lub dętkę ;> Potem duuuuuużo błota + opony 4 B czyli ostra ślizgawka (ahhh a mogłem posłuchać Pana Michała ,aby spuścić troszkę powietrza).Potem pamiętam jakieś laski gdzie też nie było za ciekawie + nr. 83x który wpadł mi w koło gdy go mijałem(nawet nie przeprosił...). Potem zjazd wąwozem lessowym gdzie ludzie "tańczyli " ;> W wąwozie minęło mnie 3 chłopaków ,których potem zobaczyłem uczestniczących na końcu zjazdu w kraksie i ich ominąłem ponownie Winktuż za pierwszym bufetem minąłem Grześka który stracił łańcuch bodajże,ale w końcu ukończył trasę.Najfajniejszą chwilę ,którą zapamiętam z tego maratonu to chłopca 8-10 lat w Wąwolnicy , który biegnąc tuż koło mnie krzyczał "dawaj kur.. dawaj masz wszystkich w zasięgu wzroku " okazało się ,że doszedłem do końca parę osób... lecz parę i mnie doszło z powodu skurczów na końcu trasy. I podjazd w Kazimierzu nie był najtrudniejszym na trasie ;> najgorszy był chyba ten w wąwozie lessowym gdzie ludzie schodzili z rowerów i nawet nie chcieli mnie przepuścić.
Odpowiedz
#52
Jakby ktoś miał jakieś fotki to poproszę linknacWink
Odpowiedz
#53
Więc teraz ja się wypowiem:

Zarejestrowałem się wczoraj, było nawet miło, do tego dostałem numerek 777, więc pomyślałem, że nie jest źle Smile Pierwsze rozczarowanie przyszło gdy zajrzałem do pakunku z fantami - rewelacji nie było, podobno w poprzednich latach bywało lepiej, no ale cóż, to nieważne, liczy się ściganie - pomyślałem.

Na starcie ładnie ustawiłem się tuż pod taśmą swojego sektoru (niestety E). Wyścig się zaczął, zacząłem przeskakiwać do przodu, mijałem dużo ludzi zarówno na początku na błocie, jak i później na asfalcie. Później sytuacja już w miarę się wyklarowała, a ja dalej częściej wyprzedzałem niż byłem wyprzedzany. Po kilku km licznik odmówił mi posłuszeństwa. Tym także się nie przejąłem, bo pozycję w stawce da się łatwo ustalić, a prędkościomierz nie jest aż tak potrzebny, i tak się jedzie na tyle, na ile noga podaje. Po ok 12 km był duży, błotnisty podjazd, na którym wiele osób podchodziło. Oczywiście podjechałem cały. I na tym miłe sprawy się kończą.

Kilka chwil później miałem już zerwany łańcuch i tylko przyglądałem się jak kolejni ściganci mnie mijają. Okazało się, że pech miał miejsce po przejechaniu 13km Big Grin Ktoś pożyczył mi nawet skuwacz i spinki, ale tym to trzeba się umieć posługiwać Big Grin Sam sobie jestem winien, że nie dawałem rady tego zrobić. Minął mnie Marcin, który zapytał co tam, powiedziałem, że dam radę i podziękowałem za pomoc. Na chwilę zatrzymał się także Bartek. Później nadjechał Karcer, który był już po wymianie dętki, więc postanowił mi pomóc. We dwóch też dużo nie uradziliśmy, więc nie było sensu, żeby dalej ze mną stał. Powoli wyprzedzali mnie ostatni w stawce zawodnicy. Po 40 minutach dałem za wygraną i postanowiłem dojść do mety z buta (oczywiście nie po trasie Big Grin).

Za kilkanaście minut był pierwszy bufet, a tam też serwis. Gościu naprawił mi rower w 3 minuty, ja coś tam zjadłem w międzyczasie i rzuciłem się w pogoń (a właściwie 50km jazdę indywidualną na czas w błocie). Postanowiłem zrobić sobie dobry trening. Jechało mi się naprawdę dobrze, droga była wolna, nie musiałem nikogo omijać, złapałem rytm i jakoś szło. Zacząłem liczyć ludzi, których wyprzedzałem. Na początku nie było ich zbyt wiele.

W Kazimierzu kulturalnie pokonałem podjazd jadąc chodnikiem, na końcu czekał mnie bufet. Napiłem się w biegu, wziąłem batona i banana i pognałem dalej. Banan oczywiście za chwilę wypadł mi z kieszeni, ale tym się akurat nie przejąłem - to nie pierwszyzna Big Grin Cisnąłem ostro, mimo, że hamulce się kończyły, a rower był wręcz zaklejony błotem, nie mówiąc już o mnie Big Grin Ale przerzutki działały, koła się kręciły, nie było źle Big Grin

Błoto było wszędzie, ale ani razu (nie licząc dwóch niegroźnych wywrotek w przeciągu minuty - na jakiejś łące) nie schodziłem z roweru. Wszystkie podjazdy do końca pokonałem i to nawet w niezłym tempie, na żadnym błotku także się nie wypiąłem Smile

Do trzeciego bufetu łyknąłem tylko 15 osób, ale ciągle zbliżałem się do ogonów. Później już regularnie zacząłem wyprzedzać. Gdzieś tam minąłem Kubę, który na swoim topornym sprzęcie walczył dzielnie z dystansem. Na metę wpadłem około 14:40. Po drodze wyprzedziłem 46 osób. Ukończyłem na 251 miejscu w open na 330, którzy wystartowali (294 dojechało do mety, bo defektów było niestety więcej).

Mogę tylko żałować, że przydarzył mi się ten defekt, no i oczywiście tego, że d... ze mnie, a nie mechanik. Jakbym nie stracił tej godziny, którą łącznie pochłonęła akcja z łańcuchem i nie zmarzł tam na tym polu, to byłbym może ok. 60 miejsca. Ale jakby babcia miała wąsy...

Kilka uwag co do samej Skandii: Wyścig przereklamowany. Myślałem, że będzie o niebo lepiej niż na Mazovii, ale tak nie było. Było tylko trochę lepiej. Na plus na pewno należy zaliczyć to, że bufety były i to były do samego końca. Na bufetach były bananki i jakieś ciastka co także się chwali. Batoniki natomiast były średnie, brak izotoników i żelków to także duży minus. Co do posiłku regeneracyjnego: kiełbaska i karkówka smaczne - to fakt. Ale czy to jest posiłek dla kolarza? Śmiem wątpić. Do tego mało gadżetów dodawanych na starcie. Generalnie impreza lepsza od Mazovii, ale niewiele.

Co do trasy: poprowadzona przez dużo ciekawych terenów, ładna, ale: gdyby nie błoto to byłaby bardzo łatwa. Duży minus dla tych co nie lubią asfaltów, bo było ich naprawdę sporo (mi to nie przeszkadzało, bo ja na nich czuję się dobrze, poza tym w błotku takie miejsca się raczej przydają do odpoczynku). Jeśli chodzi o mnie to naprawdę błotko mi się baaaardzo podobało i jechało mi się świetnie. Tylko szkoda, że był to trening, a nie wyścig. Eh, gdyby nie ten łańcuch...

Podziękowania:
- Karcerowi - dzięki za pomoc na trasie i za transport do Lublina Smile
- Gościowi, który pożyczył mi skuwacz i spinki
- Wszystkim innym (m.in Bartkowi, Velverne16 itd.), którzy i zainteresowali się sytuacją z łańcuchem i tym, którzy kibicowali mi na trasie Smile
- Serwisantowi, który doprowadził mój sprzęt do ładu
- Piotrkowi Gutkowi - za przechowanie plecaka na czas wyścigu

PS. Jak to mawiała matka Forresta Gumpa: shit happens. Teraz tylko trening, trening i na lubelskiej Mazovii zaatakuję ze zdwojoną siłą Big Grin Trzeba się w końcu odkuć Big Grin
GrzegorzMazur.pl
Go hard or die hard!
Odpowiedz
#54
No to, żeby dopełnić obraz Skandii dorzucę swoje 3 grosze... Big Grin
Zaczęło się od tego, że wraz z brejdakiem wpadliśmy akurat wprost na otwarcie sektorów. Na początku zostałem na tyle, że na starcie ostrym mnie nie było :| Tylko pojechali już... No ale wszystko było ok Smile W Wąwolnicy mnie skurcz złapał (shit - to chyba przez tego isostara jednak :/ ) Po polach wiadomo... W międzyczasie ciągłe chainsuck'i no i hitem była utrata siodełka w Starym Gaju... Tak, że cisnąłem resztę na stojąco i srałem się strasznie, że mnie skurcz złapie Sad Ale w sumie ładnie i tak mi szło, noga podawała i dopiero na końcówce padłem (dokładniej tuż przed wieżą ciśnień...). Hamulec przedni kiedyś tam stracony, tył ledwo ledwo...
Ale mimo tego wynik: 47 miejsce uważam za git Tongue Choć szkoda, że nie wyżej... :roll: Sad Potem ciągła brechta z siodełka i brudu Tongue Aż strach do roweru zaglądać...
No i muszę szybko siodełko znaleźć... Undecided
Odpowiedz
#55
A jestem zły, bo dałem się nabrać spikerowi, który na starcie (jechałem w trasie Mini) oznajmił, że tak naprawdę w tym roku będzie start lotny na wysokości jakiegoś hotelu po 2 km... W związku z tym na starcie wyścigu nie przepychałem się specjalnie mocno do przodu traktując te 2 km jako rozgrzewka (której wcześniej nie miałem wcale). Oczywiście żadnego startu lotnego nie zauważyłem Sad

A wyścig zaliczam do bardzo udanych - bo bawiłem się świetnie Smile Co prawda jeszcze nie wiem, na którym miejscu przyjechałem, ale to akurat dla mnie się mniej liczy.

Dodam jeszcze, że mój chrześniak Grzesio (5 lat) też brał udział w swoim "pierwszym prawdziwym wyścigu kolarskim" na trasie Rodzinnej (10 km). Przejechał cały dystans i był bardzo dumny, bo specjalnie jego eskortowała policja Big Grin (zamykał wyścig Wink ).
pzdr, bartek
Statystyka - analiza statystyczna badań do prac dyplomowych, tel. 507 447 830
Odpowiedz
#56
Ja mimo na pewno nie-rozgrzewkowej jazdy w tym roku też nie zdążyłem na ostry. Tylko w ubiegłym roku jakoś się udało, wczoraj na początku przyblokowali i lipa :-|
Odpowiedz
#57
Moje parę groszy...
Co do organizacji. Moim zdaniem zabrakło przechowalni bagażu. Każdy kombinował jak mógł ale można było tego oszczędzić zatrudniając jedną osobę więcej i dając jeden większy namiot. Pakiety startowe faktycznie nie były zachwycające, ale dobrze żen ie trzeba było płacić za chipy kaucji. Wkurzył mnie pan od rejestracji bo mimo że rejestrowałem się jako drugi i nikogo więcej nie było to nie chciał mi pożyczyć na 2 minuty długopisu żebym wypełnił blankiet (którego chyba nie trzeba było wypełniać bo wypełniałem w necie).
Jeśli chodzi o sam maraton. Na początku przesadziłem z tempem. Jechałem z przodu. Na podjazdach traciłem na zjazdach odzyskiwałem. Śliskie błoto jakoś mi nie przeszkadzało. Jednak enduro robi swoje i człowiek mniej się przejmuje i ma lepsze panowanie. Widziałem ze 20 wywrotek które się stawały dodatkowymi przeszkodami ale zjazdy zdecydowanie na plus. Te w błocie jak i ten z wielkimi gałęziami na którym się rozpędziłem do 50-60. Więcej się bałem bo zabłociłem okulary (więc 80% trasy jechałem bez nich) i nie najlepiej widziałem to co jest przede mną. Pierwszy skurcz złapał mnie w Skowieszyku. Drugi na podjeździe w Kazimierzu. Bardzo chciałem go podjechać ale no totalnie mi zablokowało nogę i kuśtykałem na sztywnych nogach pod górę patrząc bezradnie jak mnie wszyscy wyprzedzają. Po jakimś czasie puścił mnie więc podjechałem końcówkę. Potem już regularnie skurcz co 5 km. A przez ostatnie 12 km co 2. Na zjazdach kilka zjadów pod koniec też ładnie zaliczyłem wyprzedzając kilka osób. Które mnie potem znów wyprzedziły. Przed metą na górze stwierdziłem że muszę wjechać w ładnym stylu więc pocisnąłem ile sił i tylko patrzyłem jak ludzie uciekają z pomiędzy barierek. Wjechałem w adnym stylu z dużą prędkością.
Podobało mi się to że niektórzy którzy mnie dublowali mówili kilka dobrych sów widząc jak mam sztywne nogi. Tak samo kibice. Jedna Pani stwierdziła tylko że lepiej wracać do domu niż się tak męczyć (na jakimś podjeździe łagodnym po asfalcie, chyba w Wąwolnicy) bo tam dalej to gorsza drga jest.

Wkurzali mnie natomiast ludzie którzy rzucali mięchem jak ktoś kto sobie nie radził zajechał im drogę czy coś. Co prawda mi się nie zdarzyło zajechać drogi nikomu chyba ale widziałem co się działo przede mną. Jeśli ktoś zajechał drogę mimo że miał ostrzeżenie z tyłu i nie wpadł w poślizg czy coś not o można było go upomnieć (po co od razu wyzywać?) Ale jeśli ktoś się pośliznął albo nie było ostrzeżenia no to zupełnie nie czaję takich gości.

Rower mnie nie zawiódł. Sprawdził się w 99% procentach. Przerzutka przednia nie dawała rady zrzucić na małą tarczę z powodu kuli błota która na niej była. Opony radziły sobie zadziwiająco dobrze. Ślizgały się ale dało się panować nad rowerem. Brak wywrotki jest najlepszym dowodem. A do tego w miarę szybko się czuściły i nie miały oporów na asfalcie. W kość dawało lepkie gliniaste błoto bo tam było czuć jak rower zwalnia i niskie opory toczenia opon nie pomagały.

Zatem generalnie zawiódł człowiek nie maszyna. Muszę potrenować jednak. Na co nie bardzo jest czas. Ale cieszę się że ukończyłem wyścig. Może słabo bo byłem 15 od końca w medio i 3 od końca w M-2 ale ważne że dojechałem cały i że miałem satysfakcję wyprzedzając i nie będąc wyprzedzanym na ostrych i względnie trudnych technicznie zjazdach. Tongue
Odpowiedz
#58
No ja chce tylko dodać ,że w Medio w ogólnej byłem 191 i w swojej M-1 17 no ... ale na początku ten chip mi się przekręcił po tym jak mi jakiś koleś wjechał w amorka... potem musiałem gonić ,lecz sił ten nie starczyło ,aby się przebić wyżej, myślę że gdyby nie ten kłopot z chipem (2-3 minutowy postój) byłbym wyżej i jechałbym z tymi mocniejszymi...bo po pierwszym podjeździe miałem wszystkich w zasięgu wzroku Wink Najmilej wspominam Panią z nr 34x z którą przejechałem dobre 30+ km Wink
Odpowiedz
#59
Oto moja historia. :-P
W sektorze stałem sobie spokojnie, uznając że nie ma co się pchać, będzie duużo miejsca i czasu na wyprzedzanie. Początek słaby, asfalt i oponki 2.1 z lekko upuszczonym ciśnieniem nie były najlepszym połączeniem. Ale zaczął się pierwszy podjazd po błocie i od razu zacząłem odrabiać. Pierwszy zjazd i wyprzedzam kolejne osoby. I tyle ścigania.

Na zjeździe poczułem że mam problem z opanowaniem roweru i przód mi dziwnie się zachowuje. Rzut okiem i już wiadomo 'kapeć'. Niestety w tym miejscu było bardzo wąsko i nie mogłem się zatrzymać, tylko jeszcze kawałek ta zjeżdżałem. Zmieniłem dętke, mineło mnie całe Medio/GrandFondo i w tłumie maruderów z Mini ruszyłem dalej.

Za chwile zobaczyłem Grześka walczącego z łańcuchem, już i tak "było pościgane" więc zatrzymałem się żeby mu pomóc. Niestety niewiele to dało, po jakimś czasie ruszyłem dalej w trase. Mając świadomość, że jade ostatni i z dużymi stratami do reszty, "wyluzowałem poślady" i jechałem równym solidnym tempem, bez żadnych szaleństw. Ot zwykły trening.

Po jakimś czasie doszedłem pierwszego zawodnika, "jupi jestem przedostatni!". :lol:
Później kolejnych, w końcu całe grupki. Do samego końca kogo miałem w zasięgu wzroku, tego dopadałem. Ostatecznie ukończyłem 223 miejscu (wyprzedziłem ok 70 osób).
Czas z licznika i pulsometra 3h 04min.
Odpowiedz
#60
Karcer ja ukończyłem Medio w 3.12 i byłem 191 ? hmm Big Grin
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości