25-07-2010, 17:46
Zaczęło się pięknie. Spakowany plecak, ostatnie regulacje w domowym garażu i jazda. Najpierw po kask do Decathlonu a potem już ostatecznie w drogę.
Pierwsza niespodzianka już w Lubartowie. Flaczek. Na szczęście mamy 2 zapasowe dętki. Żaden problem. Schowany w cieniu drzewka ubabrałem się w smarach przy okazji wymieniając dętkę. Jedziemy dalej. W połowie drogi do Kocka wiedziałem już, że trasę powrotną odbędę autobusem a rower w luku bagażowym. Słońce stało w zenicie kiedy doturlałem się do Kocka. W zaciszu sklepu wędkarsko spożywczego uzupełniłem płyny (tzn. uzupełniałem je na tyle często że tu kupiłem 2 butelkę wody.) i dalej hajda na Radzyń.
Żar leje się z nieba. Po prawej las, po lewej las. Droga po horyzont i ten cholerny plecak. Przeklinałem sam siebie i zastanawiałem się czego jeszcze mogłem nie brać. Zaliczyłem chyba każdy przystanek i każdą stację paliw na tej trasie w celu odbycia krótkiego odpoczynku. Po obiedzie przed Radzyniem jechało się o wiele lepiej. I tak mijając wsie i miasteczka dotarłem do Międzyrzeca.
Od Międzyrzeca goniła mnie burza. Ostatnie 30 km zasuwałem praktycznie nie robiąc żadnych postojów. Przemakalny plecak, brak chlapaków, brak płaszcza przeciwdeszczowego. Już wiedziałem czego nie spakowałem. W końcu z jęzorem na brodzie dotarłem do Huszlewa.
Nazajutrz wybrałem się do Łosic w celu zapakowania tyłka do pks-u i wygodnego przemieszczenia się do Firleja skąd miałem wracać już rowerem. Przed odjazdem udałem się do najbardziej obskurnej budy na Łosickim pks-ie i zjadłem najlepsze lody w Polsce. Polecam. Zadowolony, rozłożyłem rower i czekałem na autobus. Kierowca autobusu otworzył luki i stwierdził, że mój bagaż się nie zmieści i pomimo moich usilnych perswazji, odjechał. Odrobina kreatywnej logistyki i na pewno by się zmieścił. Cóż... Na dodatek podczas drogi powrotnej rozpadało się na dobre. Postanowiłem wracać rowerem.
Droga powrotna przebiegła w miarę spokojnie. W o wiele niższej temperaturze. W połowie drogi złapałem kolejnego flaka i niestety skaleczyłem ostatnią dętkę. Jednak nie ma to jak łatki. Gumę udało się uratować a moje cholerne złomiszcze dowiozło mnie bezpiecznie do domu.
Wg zagarka kupionego w tesco za 30 zł (full wypas i bajera ^^) przejechałem w te 3 dni 255.2km z średnią prędkością 21.7km/h. Jeśli doczytałeś/aś do tego miejsca gratuluję cierpliwości. ^^
ślad trasy
Pierwsza niespodzianka już w Lubartowie. Flaczek. Na szczęście mamy 2 zapasowe dętki. Żaden problem. Schowany w cieniu drzewka ubabrałem się w smarach przy okazji wymieniając dętkę. Jedziemy dalej. W połowie drogi do Kocka wiedziałem już, że trasę powrotną odbędę autobusem a rower w luku bagażowym. Słońce stało w zenicie kiedy doturlałem się do Kocka. W zaciszu sklepu wędkarsko spożywczego uzupełniłem płyny (tzn. uzupełniałem je na tyle często że tu kupiłem 2 butelkę wody.) i dalej hajda na Radzyń.
Żar leje się z nieba. Po prawej las, po lewej las. Droga po horyzont i ten cholerny plecak. Przeklinałem sam siebie i zastanawiałem się czego jeszcze mogłem nie brać. Zaliczyłem chyba każdy przystanek i każdą stację paliw na tej trasie w celu odbycia krótkiego odpoczynku. Po obiedzie przed Radzyniem jechało się o wiele lepiej. I tak mijając wsie i miasteczka dotarłem do Międzyrzeca.
Od Międzyrzeca goniła mnie burza. Ostatnie 30 km zasuwałem praktycznie nie robiąc żadnych postojów. Przemakalny plecak, brak chlapaków, brak płaszcza przeciwdeszczowego. Już wiedziałem czego nie spakowałem. W końcu z jęzorem na brodzie dotarłem do Huszlewa.
Nazajutrz wybrałem się do Łosic w celu zapakowania tyłka do pks-u i wygodnego przemieszczenia się do Firleja skąd miałem wracać już rowerem. Przed odjazdem udałem się do najbardziej obskurnej budy na Łosickim pks-ie i zjadłem najlepsze lody w Polsce. Polecam. Zadowolony, rozłożyłem rower i czekałem na autobus. Kierowca autobusu otworzył luki i stwierdził, że mój bagaż się nie zmieści i pomimo moich usilnych perswazji, odjechał. Odrobina kreatywnej logistyki i na pewno by się zmieścił. Cóż... Na dodatek podczas drogi powrotnej rozpadało się na dobre. Postanowiłem wracać rowerem.
Droga powrotna przebiegła w miarę spokojnie. W o wiele niższej temperaturze. W połowie drogi złapałem kolejnego flaka i niestety skaleczyłem ostatnią dętkę. Jednak nie ma to jak łatki. Gumę udało się uratować a moje cholerne złomiszcze dowiozło mnie bezpiecznie do domu.
Wg zagarka kupionego w tesco za 30 zł (full wypas i bajera ^^) przejechałem w te 3 dni 255.2km z średnią prędkością 21.7km/h. Jeśli doczytałeś/aś do tego miejsca gratuluję cierpliwości. ^^
ślad trasy