jest kilka ODWIECZNYCH dyskusji na tym świecie. dyskusja o tym, czy jeździć rowerem w kasku czy bez, jest jedną z nich.
jak kupiłem pierwszy w życiu kask, to pojechałem do SG i się wywaliłem na śliskim i przywaliłem głową w glebę. mimo posiadania kasku bolała mnie głowa jeszcze tydzień. znajoma nie chciała jeździć w kasku, ale wymusiłem to na niej. jechała Racławickimi i przy niewielkiej w sumie prędkości zahamowała za hamującym nagle samochodem, zaliczyła OTB i uderzyła głową w asfalt. żyje
jakiś czas temu, jadąc do pracy z Anią, wywaliliśmy się oboje na Dahonach na plamie oleju na łuku, jadąc z górki (wolno), nie mieliśmy kasków, rozwaliliśmy sobie ręce, nogi, Ania brodę, ale w głowy się nie uderzyliśmy.
loteria. nigdy nie wiadomo, co Ci się może stać i nie wiadomo, czy kask pomoże czy nie. przyłączam się zatem do słów Marcina - nie ma reguł (panocku)
ale fakty są takie, że w Holandii, Danii czy gdzie indziej baaardzo mało ludzi (na masę jeżdżących rowerami) jeździ w kaskach. walczy się tam nawet z namawianiem ludzi do jazdy w kasku. i tu wkurza mnie podejście "dziennikarza obywatelskiego" MM, który mówi, że "Polacy nie wyrobili sobie tego nawyku", sugerując jednocześnie, że "na zachodzie" to jest zupełnie inaczej. i tu właśnie pan się myli. bo wcale nie jest tak specjalnie "różowo" w tym temacie. powinien najpierw pojechać i zobaczyć, a dopiero później pisać