Jeżdżę w kasku, ale jak nie mam lycry na dupsku to nie widzę potrzeby zakładania hełmu, podobnie jak do jazdy samochodem (a przecież wiele wypadków samochodowych kończy się właśnie obrażeniami głowy). 75_000 km rowerem w przeciągu ostatnich 6 lat i nie miałem żadnego wypadku, nigdy nic mi się nie stało. A prawie nie jeżdżę po lesie, zdecydowana większość po drogach, często ruchliwych, dużo po mieście (bardzo dynamicznie, dużo pozornie ryzykownych manewrów), przez pół roku byłem kurierem rowerowym. Na pewno miałem wiele szczęścia, że do tej pory włos mi z głowy nie spadł, ale pomagam mu jak mogę myśląc na drodze (nie tylko za siebie) i przewidując.
Zawsze uważałem, że we wszystkim należy zachować granice zdrowego rozsądku, popadanie w [kaskową] paranoję nie jest dobre dla zdrowia. Nie namawiam też do jazdy bez kasku, każdy ma wolną wolę i robi to, co uważa za stosowne, ja tylko twierdzę, że w mieście nie jest to konieczne i o bezpieczeństwo należy dbać skupiając się na innych aspektach. Rzekłem