Czwarta edycja skandii 2009 przeszła do historii. Będę ją wspominał jako jeden nieznośny ciąg awarii,litry wody w butach i innych zakamarkach,pecyny błota w oczach i garście piachu w zębach. O całym ciele pokrytym błotem jak u hipopotama nie ma co wspominac ponieważ było to ogólnie obowiązującym standartem.
już po niespełna godzinie jazdy odmówił posłuszeństwa mój licznik milknąc całkowicie, o najmniejszym blacie korby mogłem zapomniec-łańcuch sowicie "nasmarowany" mieszaniną wody i błota chętnie się zakleszczał w ramie co przy odrobinie nieuwagi mogło zakończyc się zerwaniem go. Na trasie kilka osób pożegnało się ze swoimi łańcuchami m.in. Grzesiek (ale o tym na pewno sam powie kilka słów). Tak więc forsowanie podjazdów mogłem uskuteczniac jedynie na średnim blacie co było z lekka wykańczające.
Kolejną arcy niefajną sytuacją był strzał linki przedniego hamulca-tuż na zjeździe pełnym błota, który jako żywo przypominał rynnę do śmigania bobslejami. Jedyną metodą na zatrzymanie się w takich okolicznościach było położenie się z rowerem na glebie i oczekiwanie, że nikt z zawodników za mną nie przypierdzieli we mnie. Tak więc się położyłem waląc kaskiem w błotną skarpę. Dalsze pokonywanie trasy maratonu odbywało się już bez hamulców.
Bardzo podobał mi się aplauz mijanej publiczności, Z rzeczy, które podobały mi się zdecydowanie mniej były racje żywnościowe otrzymywane za tzw. talony oraz bufet dla zawodników, którzy ukończyli trasę-nie było go. Porównując ten maraton do ubiegłorocznego lubelskiego etapu Mazovii muszę przyznac, że pan Zamana lepiej się "zakręcił" dookoła tego tematu-były pyszne ciasta w dowolnych ilościach tak jak i isostary, których hostessy nie nadążały otwierac. A tu takie sobie smakowo power bary i karkówa lub kiełbacha-tyle. Trochę skąpo. Koniec narzekań.
A po zakończonej walce z deszczem i błotem mycie rowerów-bardziej cierpliwi mogli sobie poczekac w długiej kolejce do kranów. Mniej cierpliwi (jak ja) mogli wejśc do rzeczki w parku zdrojowym i ręcznie"uprac swój rower z namaczaniem :mrgreen: Bardzo żałuję, że nikt nie zrobił mi zdjęcia na którm brodzę w wodzie po kolana i dokonuję takiej specyficznej "przepierki".
Chciałbym za pośrednictwem tego forum raz jeszcze podziękowac panu Krzysztofowi Rządowi śmigającym na fullu od cannondale'a. Zachował się w sposób bardzo koleżeński (pomimo tego, że w ogóle się nie znamy).
Widząc mnie drałującego na rozklekotanym rowerze w kierunku Lublina zatrzymał się w przydrożnej zatoczce i poczekał na mnie. Kiedy równałem sie z jego samochodem zapraszającym gestem :-D dał mi znac, że mogę jechac z nim (a było to mniej-więcej przy zakręcie na Wojciechów czyli jeszcze ho ho drogi!) Resztę drogi spędziłem w ciepłym wnętrzu auta rozmawiając z Krzyśkiem i jego córeczką Kasią.
Krzysiek-jesteś wielki.