Czas na krótką relację :-)
Dzień pierwszy:
Dojechaliśmy do Zwierzyńca, rozpakowaliśmy graty i po szybkim ustaleniu trasy rozpoczęliśmy dzień pierwszy naszych rowerowych zmagań :-). Nikt wtedy nie przypuszczał jak on się potoczy dalej :-). Zaczeliśmy dość standardowo czyli po dojechaniu do stawów Echo udaliśmy się szlakiem rowerowym przez Floriankę w stronę Górecka. Już po kilku kilometrach doszłam do wniosku, że błotniki to jednak dobra rzecz (co prawda później zmieniłam zdanie :-) ). Koło kapliczki przerwa na jedzenie i prowizoryczne mycie za pomocą bidonu napędów, które wydawały z siebie przerażające dźwięki. Z Górecka zaczęliśmy się poruszać szlakami pieszymi i ścieżkami dydaktycznymi, gdzie rozpoczęło się już nieustające zetknięcie ze skutkami wichur sprzed kilku dni. Wszędzie na ścieżkach mnóstwo przewróconych drzew i połamanych gałęzi. Było dużo podjazdów, a raczej podejść i gubienia szlaku. Dojechaliśmy do tabliczki informacyjnej - Zwierzyniec 13km. Nie wpadłabym na to, że czeka nas wtedy jeszcze 3 godziny jazdy, a była godzina 17. Dała nam trochę w kość jazda po dużym wzniesieniu na polu, gdzie było mnóstwo śniegu. Tam zakończyła się przygoda z suchymi butami :-). Na zjeździe z pola Szymon uprawiał drifting po śniegu z nieukrywaną radością rozmijania się z torem prostym o dobre metry :-). W międzyczasie zrobiło się ciemno, a my byliśmy w środku lasu, gdzie praktycznie nie dało się poruszać na rowerze. Przedzieraliśmy się przez krzaki, drzewa, śnieg, gubiąc co chwilę szlak i będąc w miejscach gdzie naprawdę wydawało nam się, że nigdzie nie ma drogi. Gdyby nie bocialarki Bartka to mogło być z nami krucho, ale przynajmniej było ciepło i mieliśmy jeszcze jedzenie i picie, więc do rana byśmy przeżyli :mrgreen:. Znaleźliśmy w pewnym momencie trochę szerszą drogę i postanowiliśmy zboczyć ze szlaku, którego i tak już nie mogliśmy odnaleźć i w ten sposób już bardziej na rowerze niż pieszo dotarliśmy do miejscowości Obrocz, skąd już prosto trafiliśmy do Zwierzyńca. Bartek złapał gumę , ale po dwukrotnym pompowaniu udało się dojechać bez zmieniania dętki. Zmęczeni i zadowoleni ze smakiem zjedliśmy spaghetti Szymona i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek :-)
Dzień drugi:
Jako, że nie było Jurka :-P i nie miał nas kto popędzać zebraliśmy się dopiero koło godziny 11. Generalnie cały wyjazd to był taki no stress. Na wszystko był czas :mrgreen:. Drogę pogubiliśmy już kilka km za Zwierzyńcem, przez co nasza wcześniej ustalona trasa została zweryfikowana bardzo wcześnie. Ja miałam ciśnienie, aby odwiedzić gajówkę Dębowiec, no i się udało. Tam zjedliśmy i udaliśmy się w stronę miejscowości Kosobudy. Znowu było mnóstwo poprzewracanych drzew. Bartek zgubił pompkę, ale na szczęście się zorientował szybko, bo później niestety się przydała. Próbowaliśmy szlakiem czerwonym dojechać do Wojdy i dalej do Guciowa, ale na którymś zjeździe na polu złapałam gumę. Chłopaki dzielnie wymienili mi dętkę – dzięki ,i już się mieliśmy zbierać, a tu niespodzianka – Bartek też ma gumę :mrgreen:. Dosyć na skróty dojechaliśmy do asfaltu i już po szosie wróciliśmy do Zwierzyńca na spotkanie z Karolą i Kolą . Wieczorem niestety musieliśmy wracać i tak się zakończył roztoczański weekend :-)
Podsumowanie:
Było na tym wyjeździe wszystko – śnieg, piach, błoto, zjazdy, podjazdy, zima, jesień, jesieniozima
Patenty użyte podczas wyjazdu – błotnik z butelki pet na uzupełnienie połamanego błotnika, taśma izolacyjna na ochraniaczach, taśma izolacyjna podtrzymująca błotnik na sztycy, klucze od domku do zdejmowania opon, konewka do mycia rowerów :d
Jak będzie już prawdziwa zima z mrozem to koniecznie trzeba znowu odwiedzić Roztocze.
Zdjęcia Bartka już w galerii – moje wieczorem :mrgreen: