Dojechałam.
I teraz, póki jeszcze nie otworzyłam izotonika, i póki jeszcze stać mnie na odrobinę dyplomacji, mogę napisać posta.
Dziękuję za jazdę. Nie napiszę, że wspólną, bo zdaję sobie sprawę z tego, że odstawałam. Jakoś dojechałam z Mariuszem (wielkie dzięki! szczególnie za towarzystwo od Nałęczowa, no i oczywiście za organizację). Wielkie dzięki dla Jurasa za powitanie w Bełżycach i kilkanaście wspólnych kilometrów do Nałęczowa, a potem powitanie pod CSK. Fajnie, że Ci się chciało.
I nie dziękuję niektórym za sytuację w Nałęczowie. Mam nadzieję tylko, że złote kalesony, o które tak się niektórzy biją na stravie, był warte tego, że nie poczekaliście jeszcze 2-3 minut, aż bym dojadła i dopiła, chociaż krzyczałam, że jadę do końca, tylko chcę zjeść. Efekt- zrezygnowana pojechałam z chłopakami do karczmy i już miałam z nimi wracać do Lublina, kiedy zadzwonił Mario, że czeka na mnie na podjeździe.
Wstyd panowie.
PS.
Podjazd przed Markuszowem pierwsza klasa- normalnie zassało mnie tam na górę