Jakoś mnie to nie boli.
Obserwując zachowanie innych widzę, że rowerzyści często nie wiedzą że:
- na takiej DDR również poruszamy się prawą stroną,
- przez przejścia dla pieszych nie przejeżdża się rowerem (tutaj powinien być jeszcze długi wywód nt. jazdy po chodnikach, ale odpuszczę),
- przez przejazdy rowerowe się przejeżdża, a nie przeprowadza rower (wczoraj takich widziałam).
I to są podstawy. A gdzie rozumienie znaków dotyczących np. pierwszeństwa przejazdu albo umiejętność prawidłowego poruszania się po rondzie?
Dla mnie nienormalną sytuacją jest to, że taki rowerzysta bez znajomości przepisów jedzie sobie drogą publiczną, której wszyscy inni użytkownicy te przepisy znają (albo przynajmniej znać powinni, bo przecież prawko jakoś zdali). Ktoś powie, że naraża siebie- i to prawda. Niemniej jednak gdyby taki rowerzysta znał przepisy, jego zachowanie byłoby często bardziej przewidywalne.
Wychodzę z założenia, że niewyedukowany rowerzysta stanowi zagrożenie przede wszystkim dla siebie, ale nie można zapominać, że również dla innych (choćby dla pieszych- rowerzysta jadąc ok. 20 km/h gdyby wpadł na pieszego prawdopodobnie wyrządziłby mu krzywdę).
Jedyne, co mnie trochę zastanawia, to kto w przypadku wprowadzenia w życie tej ustawy zarobiłby na tym? ;-) Bo nie wątpię, że egzamin i świstek coś będą kosztować.
Nie wiadomo, dlaczego wszyscy mówią do kotów „ty”, choć jako żywo żaden kot nigdy z nikim nie pił bruderszaftu.
M. Bułhakow, Mistrz i Małgorzata