Jak kilka osób na forum słusznie zauważyło jazda chodnikiem w naszym kraju o jakże bogatej infrastrukturze rowerowej jest formalnie nielegalna (poza określonymi wyjątkami). Jednak duża grupa z nas z różnych względów nie nie chce poruszać się wraz z samochodami, choć na pewno nie jeden z nich myślał o tym, choćby z powodu ryzyka zapłacenia mandatu. Problem w tym, że raczej trudno znaleźć jakieś poradniki w tym względzie, za to jest sporo zapewnień, jakie to bezpieczne.
Dlatego proponuję pomóc „zuchom chodnikowym” (podoba mi się to określenie:-)) poprzez podzielenie się z nimi swoimi doświadczeniami, konkretne rady, co robić, a czego nie robić na ulicy, choćby nawet było to zgodne z przepisami. Poza tym niektórzy regularnie korzystający z ulicy może też czegoś się nauczą. Może np. ja czymś wkurzam innych użytkowników dróg. Nie wiem...
Fajnie by było, gdyby w temacie rowerzystów wypowiedzieli się ci, którzy choćby okazjonalnie korzystają z samochodów, bo to mogłoby wiele powiedzieć pozostałym o ich zachowaniach. Może dzięki temu ktoś uniknie czegoś nieprzyjemnego. Co najmniej. Ulica to nie miejsce, w którym można uczyć się na własnych błędach.
I w tym wątku nie czepiany się nikogo; „zuchów chodnikowych” na rowerach/pieszych/kierowców/zwierzątek futerkowych, za to wymieniamy poglądy i rady - robimy to na chłodno. Nic więcej. Gorące spory świetnie wychodzą nam w innych wątkach (nie żeby były takie złe, bo na pewno czegoś uczą). Natomiast skoro czepiamy się już jazdy chodnikiem, to bądźmy konsekwentni i pomóżmy innym z tego chodnika zejść.
Podejście do jazdy ulicą mam następujące;
- samochód stojący na chodniku lub poboczu może włączyć się do ruchu tuż przede mną, bo jego kierowca np. mnie nie zauważył,
- w samochodzie zaparkowanym jak wyżej mogą nagle otworzyć się drzwi z tego samego powodu, co wyżej,
- po wyprzedzeniu mnie, samochód może nagle postanowić zwolnić i zjechać na chodnik, w boczną uliczkę albo na jakiś na parking,
- wyjeżdżający z podporządkowanej, zdawałoby puszczający mnie, może nagle dojść do wniosku, że się jednak zmieści przede mną, źle przy tym oceniając moją prędkość,
- próba wykorzystania prawa pierwszeństwa przynależnego teoretycznie rowerzyście może skończyć się w szpitalu,
- pieszy na przejściu może wyskoczyć w ostatniej chwili (poza też),
- mogę wreszcie być niewidoczny dla nadjeżdżającego od przodu i wyprzedzającego inny wóz, na tle świateł samochodu za mną, zwłaszcza po zmroku. Nawet mimo pełnego oświetlenia i odblasków,
- pamiętam, że bark włączonego kierunkowskazu w samochodzie wcale nie oznacza, że ten jedzie prosto,
- jeżdżę przynajmniej metr od krawężnika, tak żeby mieć pole manewru jakby co,
- sygnalizuję manewry wyciągniętą ręką, chyba że stan drogi sprawia, że oderwanie jednej dłoni od kierownicy jest zbyt ryzykowne.
- kałuża na mokrej jezdni może kryć dziurę
- lepiej władować się w dziurę na jezdni (jeśli nie prowadzi do samego środka ziemi) niż ją omijać inaczej niż w stronę krawężnika. Może zdrowo telepnąć, ale jest to lepsze od testowania refleksu kierowcy samochodu nadjeżdżającego z tyłu... Zaznaczam, że używam górala, więc nie wiem, czy na szosówce nie jest to zbyt ryzykowne,
- jazda w błocie pośniegowym wraz z samochodami to wręcz próba samobójcza,
- ulewa/mgła/śnieżyca sprawia, że jesteśmy często niewidoczni, wobec czego dobrze jest włączyć oświetlenie. Może dzięki temu zostaniemy dostrzeżeni o ten ułamek sekundy wcześniej, który sprawi, że wszystko skończy się na nerwach,
- hamulce mogą przydać akurat wtedy, gdy linka postanowi się zerwać, dlatego zalecam kontrolę linek hamulców co jakiś czas (ja tak robię i całkiem niedawno odkryłem, że mój tylny hamulec pracuje tylko dzięki trzem włóknom rzeczonej linki),
I mógłbym tak jeszcze długo...
Może i jest to paranoiczne podejście, ale jak dotąd się sprawdzało. Nie licząc nerwowych sytuacji, nie przytrafiło mi się od naprawdę długiego czasu nic przykrego.
Mam nadzieję, że nie obraziłem żadnego kierowcy - na ulicy włącza mi się po prostu ciężka paranoja i nie ma to nic wspólnego z moim podejściem do przeciętnego użytkownika samochodu.
Jazda ulicą to nie piekło, a za kierownicami nie siedzą psychopaci, ale uważać i myśleć trzeba. Moim zdaniem im bardziej paranoicznie tym lepiej, bo póki co, rowery nie mają pasów bezpieczeństwa, poduszek powietrznych i innych bajerów.
Swoją przygodę z ulicą zaczynałem w taki sposób, że jeździłem najpierw mało uczęszczanymi uliczkami osiedlowymi i co chwila przeglądałem aktualne przepisy ruchu drogowego. Potem wjeżdżałem na bardziej uczęszczane trasy. Dziś unikam tylko ulic, na których normą jest ruch tirów.
O przepisach dla rowerzystów można poczytać tu:
www.rowery.org.pl/prawo.html
Raczej polecam, nawet tzw "zawodowcom" :-) .